Zielona polana, na której są ludzie. Jest ich dużo, stanowczo za dużo. Każdy jest zajęty swoimi sprawami. Jedni plotkują, drudzy grają w coś, a jeszcze inni siedzą sami i się uczą. Szkoła, zauważam szkołę. Jest taka wielki, czemu wcześniej jej nie zauważyłam? Nie wiem skąd poczułam, że ktoś na mnie upada.
- Przepraszam – mówi nieznany mi chłopak. Nie widzę dokładnie jego twarzy. Jakby przez mgłę. Nie wiem skąd, ale się uśmiecha. Do mnie. Abstrakcja. Ma czarne włosy. Lubię, gdy chłopak ma czarne włosy. Jakiś fetysz czy co? Nie wiem, wali mnie to.
Przechodzę kawałek na kolanach i w pewnym momencie zamiast trawy czuję żwir. Wstaję i przyglądam się temu. Ścieżka, wygląda jak ścieżka. A może lepiej pasuje pojęcie droga? Tak, to chyba jest określenie. I prowadzi do szkoły, ale skąd ona jest. Wzrokiem skanuję jej długość. Wychodzi z lasu. Obracam się wokół własnej osi i wszędzie widzę otaczające mnie drzewa i szkołę. Pewnie za nią też są drzewa.
Gdzie ja, do cholery, jestem? Wzrok wbijam jakieś dziesięć metrów od miejsca, skąd wychodzi droga, w lewo. W drzewa, bo nic innego tu nie ma. Widzę jakiś cień, a może jakąś zjawę? Ducha? Podchodzę bliżej, a moim oczom ukazuje się dobrze zbudowany mężczyzna. Na około trzydziestu-paru lat. Ma długie czarne włosy, jak metalowcy. Cerę jak u trupa, sama mam taką. I wyraz obojętności na twarzy. Widać, że skrywa pod nią inne uczucia. Jakiś żal. Ale co jest tego powodem? Jego wzrok jest wbity w całą placówkę. Najwidoczniej ona coś mu zrobiła. Bo bez powodu nie byłby taki. Mimowolnie zaciska pięści, ale od razu je rozluźnia. I tak w kółko macieja.
Kiedy jego wzrok przenosi się na mnie, wyraz twarzy diametralnie się zmienia. Czy ja tam widzę uśmiech? Chyba tak. On uśmiecha się do mnie! Pomocy! To zapewne jakiś pedofil! Chcę uciec, ale moje ciało nie jest mi posłuszne. Dlaczego? Dlaczego, akurat w tym momencie? Co ja takiego zrobiłam? Ja tego nie chcę. Weźcie mnie stąd! W ogóle, jak ja się tu znalazłam? Co ja tu robię! Nawet nie znam tego miejsca! Pomocy! Zaczynam dostawać napadu paniki. Spokojnie. Raz... dwa... trzy...
Nagle kładzie na moim policzku swoją rękę, a jego uśmiech staje się jeszcze bardziej przyjazny. Jakby nie chciał mi nic zrobić. A może od początku tak było, tylko mi coś strzeliło do tego pustego łba. Może on chce mi pomóc. Nieee... to niemożliwe. A może to tylko przykrywka i zaraz mi coś zrobi? Ja wiem, że nadzieja matką głupich, ale niech ta pierwsza opcja będzie prawdziwa. Nie chcę przez to znów przechodzić. Proszę. I nagle z jego ust wydobywają się dwa słowa:
- Witaj Alicjo – jego głos jest miękki i przyjazny dla ucha.
Biel, otacza mnie biel. Taka szpitalna. Co ja tu, do cholery, robię? Ostanie to, co pamiętam, to byłam w moim pokoju. A może, nie to był sen, raczej. Patrzę na moje nadgarstki, które są całe obandażowane. Czyli to był sen, a mój plan legł w gruzach. Kiedy indziej go zrealizuję, bo pewnie w najbliższym czasie nie będzie mi to dane. Teraz zaczną się te wszystkie sesje, psycholodzy. Już mam tego dość! A nawet się jeszcze nie zaczęło to. Zdarz się jakiś cudzie i spraw, żebym nie musiała przez to przechodzić. Nie chcę nikomu mówić o tym, jak na razie. Nie mam nikogo komu mogłabym wszystko powiedzieć. Kiedyś miałam. Miałam? Czy na pewno miałam? Nie wydaje mi się to. To nigdy nie było szczere. Fałszywość. Tylko i wyłącznie to mnie otaczała. Fałszywość innych. Nienawidzę tego. To najgorsze co istnieje. Wolę, żeby ktoś był wobec mnie chamski szczerze niż fałszywie miły. Ale czemu udawali, że mnie lubią. Dla korzyści? Jakich? Ja nie wiem jakich. Pieprzona społeczność.
Usłyszałam skrzyp drzwi. Znowu widzę coś białego. Tym razem okazuje się to biały fartuch lekarski. Taki jaki noszą lekarze. Podchodzi bliżej i bliżej. Aż jest stanowczo za blisko! A idź mi skąd! Nie chcę cię widzieć.
- Już się obudziłaś – no co ty nie powiesz. Jakbym tego nie wiedziała. - Z tydzień tak leżałaś. To trochę długo. - Usiadł na krześle stojącego obok mojego łóżka. Daj mi spokój, chcę być sama.
To aż tyle byłam nie przytomna?! Myślałam, że krócej.
- Ledwie udało nam się ciebie odratować – a wolałam, żeby nie. Byłabym wtedy szczęśliwa. - Nie doceniasz wartości życia – a skąd to niby wiesz. Mam już dość tego zasranego życia. Nienawidzę go! - Nie jedna osoba chciałaby żyć, a nie może. Powinnaś docenić ten dar – dar? Ja tu nie widzę żadnego daru! Z wielka chęcią oddam komuś to coś, co niby życiem się nazywa. - Nie zdajesz sobie sprawy jak rodzice się o ciebie martwili – ooo... no proszę. W końcu zaczęłam ich interesować? Nie, zapewne to tylko na pokaz. Zresztą ja zawsze. - Masz szczęście, że znaleziono cię w porę – nie nie mam tego szczęścia. - Gdyby nie twoja ciocia, to nie wiem co by było – choć ma przyjemny głos to i tak mnie nim wkurza. To nie jest moja ciocia. Tylko wmawiają tak. Nienawidzę jej.
Przymknij się. Nie chcę już słuchać tego.
- Zapomniałem się przedstawić. Jestem doktor Tomas Leto. Aktualnie twój lekarz prowadzący. - Nie słuchałam go dłużej. Nie interesowało mnie to co do mnie mówił. Nawet nie wiem po co to mówił. Żadne jego słowa mnie nie interesowały.
Ktoś potrząsnął moim ramieniem.
- Czy ty mnie słuchasz? - nie i nie zamierzam. - To jeszcze raz powtórzę moje pytanie: Skąd na twoim ciele wzięło się tyle siniaków?
Widział je. Zauważył je.
Nie powiem mu prawdy. Nie ufam mu na tyle. W ogóle mu nie ufam.
- To ktoś z twojej rodziny?
Nie tylko.
- Mama, tata?
Macocha.
Ona jest moją matką. I nigdy nią nie będzie.
- Dziewczyno to jest ważne. Jeśli ktoś robi ci krzywdę, to musisz to powiedzieć. Tak nie może być.
Ale zostanę wtedy gdzieś oddana. A tego nie chcę. Wolę przechodzić te katorgi i móc być w swoim pokoju niż nie być tam.
- Nie – wyszeptałam. Mój głos być cichy, prawie jak szept. Ledwo dosłyszalny.
- Ktoś ze szkoły?
Tak.
- Nie – kolejne kłamstwo. Moje życie to jedno, wielkie, pieprzone kłamstwo.
- Nie kłam – nie wierzysz w moje kłamstwa. Nie martw się, zaraz w nie uwierzysz.
- Nie kłamię – mówię tylko nieprawdę, w którą ty masz uwierzyć. Czy to takie trudne?
- Przecież znikąd się nie wzięły– jego przyjazny ton zmienił się w warkot. Chyba jest już tym znudzony – wiec nie wciskaj mi bajek i powiedz prawdę.
Jeśli chcesz to mogę opowiedzieć ci bajkę. O dziewczynie, która od pięciu lat przeżywa piekło. W sumie to od dwóch lat, ale pięć lat temu się zaczęło. Zdarzenia, które miały wtedy miejsce też są istotne. Chcesz posłuchać? Tak? To możesz sobie chcieć, bo ja nie mam ochoty opowiadać.
- Więc mów.
Milczałam. Jeszcze przez chwilę. Tylko po to, żeby go zdenerwować.
- Po prostu łatwo mi o cokolwiek. Za każdym razem, gdy się wywalę jakieś sobie narobię. A ciapowata jestem, więc trochę się ich zebrało. - Nie skłamałam, bo taka była prawda. Po części.
- Yhy... - nadal mi nie wierzył. A szkoda. Muszę się bardziej wysilić.
- A trenuję siatkówkę – to też jest prawda. Trenuję ją, choć może trenowałam. Dawno na żadnym treningu nie byłam. Tak może z kilka miesięcy.
Milczał, więc kontynuowałam.
- I za każdym razem jak chcę obronić piłkę to upadam. To chyba logiczne.
Nadal milczał. Uwierzył mi? Oby tak.
Nie mam ochoty już mówić. Nie lubię się zbytnio odzywać. To jest uciążliwe.
- To dlaczego masz je na CAŁYM ciele?! - przedostatnie słowo znacząco podkreślił.
Musisz być taki upierdliwy? Coraz bardziej mnie wkurzasz.
- Jak już wspominałam jestem ciotą, wielką, i o jakiś upadek strasznie mi łatwo – mój głos jest taki słaby. Nienawidzę go.
Nienawidzę samej siebie.
- Dalej ci nie wierzę – nawet nie wiesz ile prawdy ci powiedziałam! Wszystko to prawda, tylko niedopowiedziana.
- Nieraz spadłam ze schodów – zawsze z czyjąś pomocą. Choć nie, nie zawsze ktoś mi w tym pomaga.
- Prosiłem cię już być nie kłamała – przecież praktycznie wszystko co ci powiedziałam to jest prawda.
Mam dość. Nie chcę już nic więcej mówić. To boli. Wspomnienia bolą.
- Mógłby pan dać mi spokój. Zmęczona jestem, proszę.
Zaraz sen mnie zmruży. Choć tak długo byłam nie przytomna, to jestem strasznie zmęczona. Nawet nie wiem czym.
- Dobrze – wstał i skierował się w stronę drzwi. Kiedy miał już wychodzić odwrócił się jeszcze na moment i rzucił – twoi rodzice chcieliby się z tobą zobaczyć, powiem im, że jeszcze się nie obudziłaś – i wyszedł.
Nie chcieli, to tylko zagrywka. Udają, jak zawsze.
- Dziękuję – wychrypiałam niedosłyszalnym głosem i usnęłam.
Znów jestem w tym samym miejscu. Tylko teraz jest inaczej. Jest ciemno. Jest noc, piękna noc. Taka gwieździsta, a księżyc jest w pełni. Oświetla to miejsce. Budynek jest całkowicie pozbawiony świateł. Ciekawe, która jest godzina. Pierwsza,druga w nocy? Przynajmniej tak księżyc wskazuje. Przyglądam się budynkowi i niewyraźnie widzę jakąś sylwetkę. Chodzi po dachu. Chyba próbuje się przemieścić na drugi koniec budynku. Ale po co? Lubi spacery nocne po dachach? Też lubię nocne spacery, ale nie po dachach. Nigdy jeszcze po nich nie chodziłam. Pewnie od razu bym z niego spadła. Choć to nie taki zły pomysł. Kiedyś spróbuję.
Nagle w jednym z okien zapaliło się światło. O tej godzinie? To chyba trochę późno jak na takie miejsce, chyba. Nawet nie wiem gdzie to się znajduje. I dlaczego znów mi się śni to samo miejsce. Nie widzę w tym sensu.
Ty w niczym nie widzisz sensu – tak właśnie skomentowałby moje słowa mój ojciec.
On mnie uwielbia poniżać, zresztą jak każdy. Bo na co innego mogę zasługiwać? Na nic. Nie
jestem czegokolwiek warta. Nie byłam, nie jestem i nie będę. Taki już mój daremny los.
- Alicjo – słyszę gdzieś.
Kto to mówi? Do kogo?
- W końcu przybyłaś, Alicjo – znów ktoś coś mówi do tej samej osoby.
Halo, jest tu ktoś jeszcze?
- Wyczekiwaliśmy ciebie – tym razem inny był to głos. Kobiecy, przynajmniej taki przypomina.
Kto, do cholery, jest Alicją? I kto to mówi?
I nagle jest dzień. Pojawiły się jakieś osoby, chyba są uczniami. Każdy jest w mundurkach. To musi być jakaś szkoła. A może studia? Ciekawe co to za miejsce. Z resztą, pewnie jest to tylko jakiś wymysł mojej, chorej wyobraźni. Jak zawsze. Tak, moja podświadomość uwielbia płatać mi figle.
Każdy jest tu szczęśliwy – zazdroszczę im tego. Też bym chciała być szczęśliwa. Każdy jest z kimś. Choć nie – widzę chłopaka, który spaceruje sam. Bez celu. Co jakiś czas ktoś do niego zagada, lecz on spławia te osoby. Wydaje się być ciekawą osobą, a może to tylko pozory. Może jest taki sam jak reszta, a pozory mogą tylko mylić. Jednym z przykładów jestem ja. Każdy kto mnie pozna mówi, że jestem inna niż się na mnie spojrzy. Ahhh… jakie to piękne.
Niespodziewanie osoby, które mnie otaczały zmieniły się. Ich skóra stała się czerwonawa. Jasnoczerwona. Jakby przez ich skórę zaczęła wychodzić krew, lecz nie całkowicie. Tylko w jakiś trzydziestu pięciu procentach, ewentualnie trochę więcej. Ale nadal wyglądało to okropnie. A do tego pod ich oczami pojawiły się czerwone serca. Takie jak w kartach – kier. Tak, to było serce kier. Oni wszyscy wyglądali jak jakieś zombi. Każdy miał taką samą pozycję, w której szedł – wyciągnięte ręce i głowa pochylona w bok. Mówili coś chórem. Jedno słowo, a raczej imię:
- Alicja. Alicja... - tylko to. Jedno imię, ale co ono oznacza? Kogo?
Alicjo – kim ty jesteś.
- Alicja. Alicja...
Przestańcie! Przestańcie! Przestańcie!
Nie chcę was słuchać! Przymknijcie się wszyscy.
W tym tłumie próbuję znaleźć znów tego chłopaka. Wyróżniał się czymś spośród nich wszystkich. Widać u niego inną aurę. Szukałam go. Chciałam go znaleźć. I zauważyłam. Jako jedyny był normalny – jego wygląd nie zmienił się. Jako jedyny wyglądał tak samo jak przedtem. Nie widzę jego twarzy. Ale wydaje mi się, że znów uśmiecha się do mnie. Nie wiem skąd to przeczucie.
Jego usta układają się tak jakby coś mówiły. Jedno zdanie:
- Niedługo się spotkamy, Alicjo.
Wybudziłam się z tego koszmaru. Co za ulga. Pierwszy raz boję się zasnąć. Boję się tych snów. Są straszne. Zawsze miałam koszmary, ale nigdy nie bałam się ich aż tak. Były dużo przyjemniejsze. Nie chcę już ich mieć. Najbardziej lubię jak nic mi się nie śni. Wtedy zasypiasz i budzisz się. Nawet nie wiesz kiedy minął ten czas przez, który spałeś. Wydaje ci się tylko, że to przed chwilą zasnąłeś. A nie kilka godzin temu. A kiedy mas sny – czas tam jest inny, a może nawet nie ma tam czasu? Wszystko dzieje się tak szybko, za szybko. Na nic nie masz czasu. A kiedy są to miłe sny – żałujesz, że już się skończyły. Bo chciałbyś, by były dłuższe.
- Obudziła się – usłyszałam jej głos, niestety. Nie chciałam go już nigdy usłyszeć. Udawana troska. Tylko to z jej strony zawsze było. Nic więcej. Udaje przed ojcem, że kocha mnie jak własną córkę. Martwi się o mnie. Jestem dla niej ważna. Gówno prawda! Tylko mydli tym innym oczy, a w szczególności mojemu tacie.. - Kochanie, tak się martwiliśmy o ciebie. Całe szczęście, że się obudziłaś – przytuliła mnie. Jakby mogła. Ktoś jej pozwolił, na pewno nie ja.
Puść mnie. Nie dotykaj mnie. Ja nie chcę tego.
Pomocy.
Gówno prawda – żadne z was się o mnie nie martwiło. A już na pewno nie ty. Zrobiłabyś wszystko, by mnie tu nie było.
- Coś ty, Smarkulo, chciała zrobić? - warknęła mi do ucha, tak bym tylko ja to słyszała.
Zaczyna się. Zaraz zacznie na mnie krzyczeć. Jak tylko tata wyjdzie. Nie chcę by na mnie krzyczała. Nie lubię jak ktoś na mnie krzyczy. To nie jest przyjemne.
- W końcu się obudziłaś – usłyszałam głos mojego ojca. Pełen pogardy – zresztą, jak zawsze, czego innego mogłam się po nim spodziewać.
Tatuś.
- Coś ty chciała zrobić – miałam wrażenie, że chce się na mnie rzucić.
Nienawidzisz mnie. Jestem dla ciebie nikim, zresztą jak ty dla mnie. Też cię nie lubię.
- Kochanie, daj jej spokój. Dopiero co się obudziła. Pójdź po lekarza – jak powiedział, tak zrobił. Pantoflarz jeden. Wyszedł trzaskając drzwiami.
Choć nienawidzimy się nawzajem, to czasem zlituje się nade mną. Dobrze wiemy, co by się stało, gdyby tata został tu dłużej. Prawdopodobnie nie powstrzymałby się. A to mogłoby źle się skończyć. Nie, to na pewno, by się źle skończyło.
Co mama w nim widziała? Co widzi w nim Nikol? Choć tej drugiej chodzi tylko o kasę. I o nic więcej. Jest dla korzyści. Nie kocha go – zresztą, dobrze mu tak. Mama go kochała. Ale dlaczego? Co w nim widziała? Nie ma nic. Nie widzę żadnego powodu, ale mama musiała coś w nim widzieć. Inaczej niebyła by z nim. To jego wina, co się z nią stało. Wolał młodszą. To wina Nikol, uwiodła go. To wszystko ich wina. To co się stało jest ich winą.
- Co ci strzeliło do tego głupiego łba, żeby coś takiego zrobić? - zaczyna się.
Nie chcę tego słuchać. Nie ma prawa tak do mnie mówić. Nie jest nikim z rodziny. Ni chcę jej widzieć.
- Pomyślałaś o innych?! O Twojej rodzinie?! O ojcu?! - próbuje mówić to cicho, ale tak naprawdę chce krzyczeć.
Nie mam już rodziny. Nie mam już nikogo. Od pięciu lat.
- Przestań – starałam się jak najgłośniej to powiedzieć. Byleby mnie usłyszała,
Spojrzała się na mnie, jakoś dziwnie. Codziennie się na mnie dziwnie patrzy, ale dziś jakoś inaczej.
- Co? - najwyraźniej zszokowały ją moje słowa. Nie wiem czemu.
- Nie masz prawa mówić mi takich rzeczy. Nie jesteś moją mamą ani kimś bliskim. I nigdy nie będziesz. Nie chcę cię widzieć, więc idź mi skąd. Go też możesz wziąć. Albo nie, masz go wziąć – próbowałam, by mój głos się nie załamał oraz łzy nie wydobyły się. Nie chcę, by ktokolwiek widział jak płaczę. A już w szczególności ona. Nie chcę tego.
Zamurowały ją moje słowa. I dobrze, niech jeszcze sobie stąd pójdzie.
- Masz rację, droga panno, nie jestem twoją mamą – przerwała błogą ciszę. Na chwilę przystanęła by później dodać – i nigdy nią nie będę. Ale posiadam do ciebie prawa rodzicielskie, więc mam prawo mówić takie rzeczy. To ja się tobą opiekuję, trochę szacunku do starszych powinnaś mieć – starała się mówić spokojnie, lecz ja słyszałam ten jad w jej głosie. - Wypraszam sobie byś mnie oraz twojego ojca tak traktowała, a w szczególności jego. Nie widzisz jak się o ciebie martwi? Jak bardzo jesteś dla niego ważna. Jesteś jego oczkiem w głowie, ale nie wiedziesz tego. Tylko dlatego, że jesteś zaobserwowana samą sobą. I nie widzisz tego, że ktoś chcę dla ciebie dobrze. Że troszczy się o ciebie.
- Nie otrzymacie ode mnie szacunku, a zwłaszcza ty.
Nigdy.
- Możesz mnie nie lubić, ale to nie oznacza, że możesz się tak zachowywać. Widać, że twoja matka nie nauczyła cię niczego. A w szczególności tego, czego powinna – weszłaś na nieodpowiednią drogę.
Mama. Ja chcę do niej. Chcę być przy niej. Chcę być tam, gdzie ona. Dlaczego mi to zrobiłaś? Dlaczego?
- Moja mamę zostaw w spokoju! Nawet jej nie znasz! Nie masz prawa tak o niej mówić. Wychowała mnie dobrze, nawet bardzo dobrze! Ty byś tak nie umiała! A twoim dzieciom, bym ogromnie współczuła, że ich matką jest ktoś taki jak ty! - wykrzyczałam to. A łzy już zbierały się w moich oczach. Ledno je powstrzymywałam.
Idź stąd. Nie pokarzę ci jak bardzo słaba jestem. Nie dam ci tej, pieprzonej, satysfakcji. Nie dostaniesz jej. Jestem słaba, ale nie aż tak.
- A żebyś wiedziała, że nasze dziecko będzie dużo lepiej wychowane niż ty! - jej też zbierało się na płacz, chyba. Na pewno była bardzo wkurzona. Nie jest mi jej szkoda, ani trochę.
Nasze. Nasze dziecko. Te dwa słowa cały wyły mi w głowie. Nasze dziecko – jej i mojego ojca.
- Nie będzie kimś takim jak ty! Nie będzie takim niewdzięcznikiem jak! - warczała. Była zła.
- No to kolejnego samobójce będziemy mieć w rodzinie. Bo ono na pewno z TOBĄ nie wytrzyma – specjalnie to powiedziałam. Jeszcze z cwanym uśmieszkiem. Jak jakaś suka – którą zresztą jestem. Nie wiem czemu, ale sprawianie jej przykrości robi mi radość. Ulgę? Jestem żywym potworem w ludzkim ciele.
Nie odpowiedziała nic. Tylko wybiegła trzaskając drzwiami. Oczy zakryła ręką.
Płakała.
Przesadziłam. Pierwszy raz doprowadziłam ją do płaczu. I nie czuję się z tym dobrze. Powinnam ją przeprosić? Chyba tak, ale te słowa nie przejdą mi przez gardło, a w szczegółowości, gdy będę musiała to właśnie do niej je wypowiedzieć.
Zobaczyłam ojca, chyba trochę ochłonął. Ale zapewne znów się zdenerwował, jak tylko zobaczył wybiegającą z płaczem Nikol. Popatrzył się na mnie jakimś dziwnie smutnym wzrokiem. Ale może zawiedzionym? Nie wiem. Przez jakąś chwilę wlepiał we mnie ten swój wzrok. Nie wiem przez jaki czas, dla mnie była to wieczność. Ja siedziałam z moją miną, która wyrażała; wyjebane mam na to. Lecz to była tylko maska, którą na co dzień wkładałam. Zawsze jeden i ten sam wyraz twarzy – obojętność. Choć tak naprawdę w środku mnie było inaczej. Uczucia mą targały, a ja próbowałam je jak najbardziej schować. Nie chciałam, by ktoś o nich wiedział. Pokazywały tylko moją słabość. A inni wykorzystaliby to przeciwko mnie.
I odszedł, pobiegł za nią – pocieszyć ją. To było oczywiste. Bo niby co innego, by zrobił. Na pewno nie podszedłby do mnie spytać co się stało. Nie w tej bajce. Kochający ojciec to nie moja bajka.
Wstałam z łóżka i zasłoniłam wszystkie okna jakie było można. Nie lubię jasności. Nienawidzę jej. Kochałam ciemność i to właśnie w niej spędzałam większość mojego życia. Wtedy nikt nic nie widział. Położyłam się znów na łóżku, w stronę okna, którego widok był na plac. I pozwoliłam, by z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Zapowiadała piękna noc – pełna wspomnień i łez.
OD AUTORKI: To już mamy za sobą pierwszy rozdział. ;3 Mam nadzieję, że ni zawiódł. ;3 Ni ma więcej czo mówić. ;3 Tak więc, do następnego! ;3