sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział 2~


Dwa tygodnie później.




Tyle minęło od tego jak się obudziłam. Od tego czasu Nikol nie odwiedziła mnie. A tata, tylko na chwilę. Jego odwiedziny wyglądały zawsze tak samo. On przychodził, a ja leżałam na łóżku. Odsłaniał rolety, które ja i tak zasłaniałam kiedy już go nie było. Nie lubiłam jasności, a on nie mógł tego pojąć. Jeszcze zawsze mówił:
- Doktor mówi, że ta ciemność źle na ciebie wpływa.
Nie prawda! Dzięki niej lepiej się czuję. Dzięki ciemności jest lepiej. Nie ma światła, a gdy go nie ma, to mało co widać. Wtedy nie widać dobrze moich rąk. Nie żebym uważała, że są jakieś brzydki. Są ładne. Tak, pocięte ręce są ładne. Mi się podobają. Może mam coś mam coś z głową, a może nie. Preferuję tą drugą opcję. Jednym podoba się coś takiego, a innym nie. Kwestia gustu, a o gustach się nie dyskutuje przecież. Tylko osoby, które nie umieją zaakceptować innych wyśmiewają się z tego. Dlaczego? Nie umieją zrozumieć, że ktoś jest inny. Wyróżnia się spośród tłumu, który go otacza. To, że ktoś jest inny nie oznacza, że jest dziwakiem. Wręcz przeciwnie – mówi nam, że jest odsetką z tłumu, którą trudno znaleźć. To chore społeczeństwo nie akceptuje ludzi będących innym od nich. Dlaczego? Bo wtedy oni są gorsi. A nikt przecież nie chce być gorszy. Każdy chce być ten najlepszy. Widzi tylko własny czubek nosa. Bo po co patrzeć na innych, jeśli ty masz dobrze? Nie ma wtedy potrzeby. Kiedy kilka osób poleci na jedną, to wiadome jaki będzie wynik. Słabszy nie da rady ze silniejszymi. Zostanie pokonamy, bo przecież samemu nie można samemu wygrać walki. W grupie siła. A jak już kogoś zaczną poniżać, to dręczyciele nagle staną się lepsi. Nie wiem od jakiej strony, chyba tylko od dupnej, ale co zrobisz? Nic nie zrobisz, życie.
Dlaczego nazywa się kogoś gorszym? Tylko po to by poczuć się, że jesteś wyżej nad kimś? By poczuć się wtedy inteligentniejszym, choć nie jest się nim? Inteligenty człowiek, albo chociaż z krztą inteligencji, nie znęcałby się nad innymi. Czy to psychicznie, czy fizycznie. To najczęściej właśnie osoby inteligentne są poszkodowane przez los. Ja akurat do nich nie należę. Ale to mały szczegó, nie ważny.
Zastanawiam się co będzie jak mnie skąd wypuszczą. Wiem, że na pewno nie szybko to się nie stanie, ale ciekawi mnie co wtedy będzie. Nie będą już mnie tam chcieli? Podrzucą komuś? Wywalą z domu? W sumie bardzo możliwe, bo żadnego pożytku ze mnie nie ma. Po co mu dziecko, z którego nic nie ma i nie będzie miał. Nie chcę, by tak zrobił. Nie chcę, by mnie porzucał. Jako jedyny mi jeszcze został. Dziadkowie nie żyją. Dwa miesiące temu ostatni został pochowany. Jedna babcia nie żyje, a z drogą nie mam kontaktu. Żadnej cioci i wujka nie mam. Znaczy mam, ale nie odzywamy się do siebie. Pokłócili się o coś i kontakt się urwał. Z kuzynostwem też nie mam. Prawdę mówiąc nie znam ich. Kilku widziałam maksymalnie 3 razy w życiu. Z resztą ciocie nie chcą, by mieli oni ze mną kontakt. Bo jak to, któraś kiedyś powiedziała na zlocie rodzinnym:
- Ta Sakura jest jakaś dziwna. Dobrze, że moja Francesa nie zadaje się z nią, bo stałaby się takim samym dziwolągiem jak ona.
To było jakoś nie dawno. Na stypie dwa miesiące temu. To wtedy pochowana została ostatnio osoba, do której miałam zaufanie oraz, od której czułam tą rodzinną miłość. Widać, że ciotka Reachel nie przepada za mną. Gratuluję, niech jeszcze zajmie miejsce w kolejce. Ale pierwszą osobą, która mnie nienawidzi nie będzie. Pierwsze miejsce zajmuję ja. I nikomu go nie mam zamiaru ustąpić.
Tak, nienawidzę siebie. Upsss... tak przykro, że aż wcale. Nie moja wina, a może moja? Trzeba, by było się zastanowić, ale mi się nie chce. Bo... bo... nawet nie wiem czemu. Nie lubię tej niewiedzy. Denerwuje mnie. Dlaczego jestem taka głupia? No dlaczego? Po co ja się pytam, jak przecież i tak nie otrzymam odpowiedzi. Bo kto mi ja da? Ja sama? Nie. Ktoś inny? Też nie. Grrr.... mam tego dość. Czemu ja muszę być mną! Nikt, by nie chciał.
Mój oddech zaczął stawać się gwałtowniejszy. Z trudnością szło mi nabieranie powietrza . Ledwo dawałam radę. Dławiłam się. Nie mogłam złapać. Krztusiłam się, a łzy napływały mi do oczu.
Nienawidzę siebie.
Nienawidzi mnie.
Nienawidzą mnie.
Serce zaczęło mi szybciej bić – bolało. Wzrokiem powędrowałam na mojego psychologa, a może psychiatrę. W tym momencie nie jest to najważniejsze. Spojrzałam na niego wzrokiem mówiącym: proszę pomóż mi. Nie miałam długo czekać na jego reakcję, bo od razu nastąpiła. Przykucnął przy mnie, a dłoń położył mi na ramieniu.
- Oddychaj spokojnie – poradził. Mój wzrok popędził w stronę okien. Były uchylone. Każde. A mi było duszno . - Licz do dziesięciu, a później w dół – poradził. Jego głos był taki opanowany. Spojrzałam mu w oczy, a później na moje ręce – drżały. Nie chciałam tego. Niech one będą spokojne, niech nie drżą.
Raz... oddech, dwa... oddech, trzy... oddech, cztery... oddech...
- Jest dobrze, pamiętaj. Nic ci nie grozi.
Siedem... oddech, osiem... oddech, dziewięć... oddech.
- Już jest lepiej, prawda?
Osiem... oddech, siedem.... oddech, sześć.... oddech.
- Jeszcze trzy oddechy i będzie dobrze.
Trzy... oddech, dwa... oddech, jeden... oddech.
- Już jest dobrze – mówiąc to odgarnął mi włosy z czoła. - Lepiej się czujesz? - w odpowiedzi pokiwałam tylko głową na znak tak.
Od tego czasu nie odzywałam się. Ani do lekarzy, ani pielęgniarek, ani innych pacjentów – ci to się zazwyczaj na mnie dziwnie patrzyli. Ale mówi się trudno, jakoś mnie to nie obchodziło. Ani do taty. Z nikim. Jakoś ta cisza, która mnie otaczała była odpowiednia. Koiła. Zawsze lubiłam spokój, ale nie każdy to rozumiał. Jak potrzebowałam czegoś się dowiedzieć lub coś chciałam, to miałam kartkę z długopisem. Z resztą z tego i tak tylko z dwa razy skorzystałam. Raz, gdy spytałam się doktora Leto kiedy stąd wyjdę. Odpowiedział, że nie wiem. Nie wiem po co było mi to potrzebne, jak tu nie jest tak źle. Nawet polubiłam to miejsce. A wracać dokąd nie miałach, chyba. Nie umiałabym spojrzeć Nikol w oczy po tym co powiedziałam, głupio bym się czuła. Na samą myśl o niej czuję się głupio. A drugim razem to spytałam się taty czy przywiezie mi kilka rzeczy z domu. Czy mogłam to nazywać domem? Do domu powinno się chcieć wracać, a nie czekać aż tylko się z niego wyprowadzisz. Jedyne co tam lubiłam to mój pokój. Był on moją własną oazą spokoju, do której nikt prócz mnie nie miał wstępu. Tylko ja i moje cztery ściany. Był on przytulny. Ale wracając do mojej prośby – spotkałam się z odmową. Nie chciał mi praktycznie nic z tej listy przywieźć. Nawet zaczął na mnie za to krzyczeć. Nie wiem o co. Przecież nie prosiłam go o wiele. Zgodził się tylko na książki do czytania, a całą elektronikę odrzucił. Uznał, że to przez te całe internety taka jestem. Bo on wie najlepiej.
- Napij się wody – pod nos dostałam szklankę z cieczą.
Niepewnie wzięłam ją do ręki i napiłam się. Nie lubiłam ani pić, ani jeść przy innych. Czułam się niezręcznie i to bardzo. Nie wiem czemu, przecież to normalne czynności. Ale, właśnie było jakieś ale. A ja nie wiedziałam jakie.
- Na dziś to już koniec – westchną. Był młody, dopiero co po studiach.
Dałabym nie więcej niż dwadzieścia sześć lat. Przez jego wiek łatwiej było mi tu siedzieć. Bo gdybym natrafiła na jakiegoś starszego, do tego nie byłby za przyjemny, nie wytrzymałabym tu i od razu wyszła. Musieliby mnie tu siłą trzymać. A tak to siedzę sobie spokojnie i tylko słucham . jego głosu. Nie jest taki zły, przyjemny dla ucha – co najważniejsze.
- Mam cię odprowadzić czy dasz sobie radę? - pokiwałam głową na znak, że sama wrócę.
Nie chciałam sprawiać mu dodatkowych problemów. To co przed chwilą miało miejsce w zupełności mi wystarczyło na dziś. Jak nie na cały mój pobyt tutaj. Mam nadzieję, że nie powtórzy się to już więcej. Nadzieja matką głupich, czyli moją. Jestem głupia i się do tego przyznaję. A nie to co niektórzy, są głupsi ode mnie, a udają jakiś inteligentów. Istnieją ludzie głupsi ode mnie, mnie samą to dziwi. Myślałam, że moja głupota to szczyt wszystkiego, ale ku miłemu zaskoczeniu nie. Ale zawsze znajdzie się ktoś głupszy od nas samych. Chociaż jedna osoba. Bo nikt nie jest idealny. Chyba, że ktoś dla kogoś jest idealny. Chyba jest zrozumiane o co mi chodzi? Mam nadzieję, że tak. Jestem strasznie chaotyczna, więc nie zawsze dobrze wychodzi mi tłumaczenie czegokolwiek. A już o mądrych wypowiedziach nie wspomnę. Chcę coś inteligentnego powiedzieć, a nie mogę, chamstwo to jest! I to wielkie!
Wyszłam z gabinetu i skierowałam kroki do mojego pokoju. Nie było to aż tak daleko. Ciekawe czy dziś mnie też odwiedzi. Jakoś nie specjalnie mam na to ochotę. Chcę tylko wrócić do mojego pokoju, niczym się nie przejmować, wkopać się pod pierzynę i pójść spać! To mój plan na dziś. Co z tego, że jest jakaś godzina po południu, ja wolę spać w dzień. Dzień jest brzydki, za to noc jest cudowna. Nocą wszystko jest lepsze. Choć może nadal takie same, ale wydaje się lepsze. Wtedy nie wszystko możesz zobaczyć, bo jest ciemno. A jak czegoś nie zobaczymy, czego nie chcemy to jest lepiej. Jest ta iluzja, co nie?
Prawie będąc przed moja salą wpadłam na coś, a raczej kogoś. Dzięki owemu człowiekowi nie wylądowałam dupskiem na zimniej podłodze. Ma koleś refleks. Chciałam spojrzeć na niego, lecz nie było mi to dane. Puścił moją rękę i zaczął się kierować w swoją stronę. Na odchodne powiedział mi:
- Przepraszam, nie zauważyłem cię – jego głos był męski. Nie powiem, podobał mi się. Mogłabym słuchać go całymi dniami i nocami.
Dobra, co ja pieprzę. Nie znam gościa, a już w głowie mi on. Bardziej jego głos. Niestety nie zobaczyłam jak wygląda. Jedyne co wiem to, to że umięśnione ramiona, a na lewej ręce ma tatuaż. Jakiś napis, lecz nie wiem jaki, bo nie był w stanie go przez tak krótki czas przeczytać. Ciekawe czy ma ich więcej. Lubię, gdy facet jest wytatuowany. Takie dziary mnie kręcą. Na odchodne zobaczyłam tylko jego plecy. Po jego budowie ciała widać, że jest umięśniony. Czarne włosy, a do tego dobrze zbudowany, ma dziarę jak nie więcej. Czego więcej chcieć? Tylko go poznać i żeby zwrócił na ciebie uwagę. Choć w moim przypadku to nie takie trudne. A to wszystko dzięki tej szopie, którą mam na głowie. Bo kto chodzi z różowymi kłakami? No raczej nikt, a już w szczególności nikt normalny. Ale ja nie jestem normalna. A ten kolor mam od urodzenia. Dziwne, co nie? Nie ma dnia kiedy idę sobie po ulicy, a ktoś się za mną ogląda. Moherowe babcie zazwyczaj komentują to:
- Co ta dzisiejsza młodzież ze sobą robi? - i łapią się za głowę. To komicznie wygląda. He he he. - W naszych czasach to nikt w tym wieku by o takim kolorze nie pomyślał! A te jej kolczyki? Wszędzie je ma, na jej ładnej buźce. Tylko się nimi się oszpeca! - nie zgodzę się. Do twarzy mi w nich. Jak coś nie pasuje, to już nie mój problem. Ważne, by to mi się podobało, a nie innym.
To akurat niedawno podsłuchałam. Poszłam na obiad, no raczej tylko ślęczałam nad tym czymś, ale dobra, uznajmy, że byłam na obiedzie i jadłam. W sumie coś tam zjadłam. Nie cały, ale zawsze coś. I jak tam sobie siedziałam to tak posłuchałam sobie innych rozmów. Nie, że ich podsłuchiwałam, po prostu to oni za głośno mówili. Więc co mogłam zrobić jak nie miałam słuchawek, które mogłabym sobie włożyć do uszów i nie musiała słuchać jak to inni plotkują. Wiec z braku innych możliwości byłam zmuszona do tego.
Nie zorientowałam się kiedy przeszłam obok moich drzwi. Na szczęście tylko kilka kroków. Za bardzo się zamyśliłam, ale to nie nowość. U mnie to dość częste jest. Weszłam i zobaczyłam ojca. Co on tu robił? Miałam nadzieję, że go dziś nie będzie. I nie powinno być! Odwiedzał mnie co dwa,trzy dni. A jeśli mnie pamięć nie myli to wczoraj mnie odwiedził. No chyba, że coś mi się pokićkał, co jest prawdopodobne. Może teraz co się dzieje to tylko sen? W sumie jest to możliwe, że tak naprawdę nikt mnie nie złapał, a ja upadłam na ziemię i straciłam przytomność. Jeszcze nie weszłam, więc dla potwierdzenie, że to ni jest sen walnę głową o ścianę. A jak to nie jest sen, to powiem, że nie umiem chodzić. Nawet nie skłamię, bo to prawda, że nie umiem. Ale lepiej zacznijmy od tego, że ja praktycznie nic nie umiem. Bo umieć coś umiem. Wkurzać innych i uprzykrzać im życie. Ale zawsze coś się znajdzie.
Skręciła trochę w lewo i walnęłam głową o ścianę. Mało co nie upadłam. No, gdyby nie tata to bym leżała na ziemi. Znów ktoś mnie uratował. Ciekawe czy to był instynktowny odruch, czy po prostu się o mnie martwił.
- Uważaj jak chodzisz, a nie myśl o niebieskich migdałach – od razu ochrzanił mnie.
Ale czego ja się spodziewałam. Wiedziałam, że nie spyta mnie czy nic mi nie jest, ale w głębi duszy tego chciałam. Chciałam poczuć choć trochę ojcowskiej miłości, ale... . Właśnie jest jakieś ale, znów. Spojrzałam na niego i wyrwałam się. Jak gdyby nic usiadłam na łóżku i wzięłam książkę, która leżała na stoliku koło mnie. Usadowiłam się wygodnie i wzięłam się za czytanie. Miałam szczęście, że na sali leżałam sama. Mogłam żyźnie robić co mi się podoba. No chyba, że jakimś nieproszonym gościom coś nie pasowało, ale ich i tak olewałam.
- Długo będziesz jeszcze tak pogrywać? - na to pytanie spojrzałam się na niego z miną jakbym nie wiedziała o co chodzi. Może da mi spokój. Z resztą, po co on tu przyszedł? - Nie udawaj głupiej, dobrze wiesz o co mi chodzi.
Na prawdę? A może nie udaje i naprawdę nie wiem o co ci chodzi. No dobra, wiem o co mu chodzi.
- Odezwiesz się w końcu czy nie?
Nie. Nie mam po co.
- Zresztą nieważne. Przyszedłem tylko po to, żeby poinformować cię o jednej rzeczy – zatrzymał się na chwilę. Chyba tylko po to, by zrobić napięcie. Tak jak w filmach.
Ciekawe o czym. Zapewne tylko dramatyzuje.
- Wypisuję cię jutro i przenosisz się do nowej szkoły – powiedział to tak beznamiętnie, jakby nie miało to żadnego znaczenia.
Siedziałam zszokowana tymi słowami, choć nie powinnam. Dobrze zdawałam sobie sprawę, że nie będzie już mnie chciał. Że będzie chciał mnie gdzieś wysłać. Ale i tak to boli. Ostania osoba, na której kiedykolwiek mi zależało już nie chce mnie znać.
- Co?! - wymsknęło mi się.
- To co usłyszałaś. Może tam się czegoś nauczysz. A już na pewno nie będą miały na ciebie wpływu, te twoje głupoty – ostanie dwa słowa podkreślił z jakimś grymasem.
To nie są głupoty! Głupotą jest to, że dopiero teraz mnie gdzieś wysyłasz, a nie wcześniej to zrobiłeś.  
- Kiedyś chciałaś iść do szkoły z internatem, więc idziesz – och, jednak czasem słuchasz to co powiem. Cud. - Jest ona jakoś dwie/trzy godzinki drogi od nas. Powinnaś być zadowolona z tej szkoły.
Patrzył na mnie i wyczekiwał jakiejś reakcji. Ale ja nadal siedziałam w jednej pozycji. Nadal do mnie to nie dochodziło. O N już mnie N I E C H C E. Nie chce. Ma mnie dość. Własny ojciec. Gdyby była mama, to inaczej, by to wszystko się potoczyło. Ja chcę do mamy.
Oczy mi już prawie łzawiły. On widział je. Widział moje zły. Nigdy nie chciałam przy kimkolwiek płakać – a w szczególności przy nim. Nie chciałam pokazać bliskiej mi osobie jak bardzo słaba jestem. Nikomu nie chciałam tego pokazywać. Zawsze wolałam płakać, gdy jestem sama. By nikt mnie nie wiedział.
- Idź stąd – tylko tyle zdołałam wydusić z siebie. Nie chciałam nikogo widzieć.
- Nie chcesz tam jechać? - spytał się mnie.
Milczałam. Nawet nie była w stanie nic powiedzieć. Nie wiadomo jak bardzo bym chciała to nie dałam rady. Chciałam mu powiedzieć, żeby tego nie robił. Że poprawię się. Poprosić o jeszcze jedną szansę. Chciałam coś, cokolwiek powiedzieć – ale nie mogłam.
- Co, jednak nie chcesz tam jechać? - zadał to pytanie, jakby z nadzieją, że powiem tak. A może mi się wydawało. - Niestety, już nie mogę tego odwołać – czyżby był to żal? Nie, po nim to nie możliwe.
Tępo wpatrywałam się przed siebie. W głowie miałam chaos, jeden wielki chaos. Nie wiedziałam co zrobić z tym fantem. A może nic nie chciałam? Nie czułam na to żadnej potrzeby? Nie umiałam? Nie wiem, która z tych opcji była prawdziwa. Może jedna, a może wszystkie. Mogła istnieć jeszcze inna. Lecz ja jej nie znałam. Nie mogłam znaleźć odpowiedź na to pytanie, choć chciałam. Tata jeszcze tu był, jeszcze. Ciekawe kiedy sobie pójdzie. Nie, że tego chciałam – bo nie chciałam. Chciałam tylko, by teraz podszedł do mnie i mnie przytulił. Chciałam zaznać ciepło rodzinne, chociaż raz od kilku lat. Ale nie doczekałam się.
- To do jutra – rzucił mi na do widzenia i wyszedł.
Zostawił mnie samą. Z resztą czego ja się po nim spodziewałam. Nie chciał mnie. Miał już mnie dość. Odszedł ode mnie, jak zwykle. Zawsze, gdy go potrzebowałam jego wsparcia – nie było go. Z A W S Z E. Niby zdążyłam się już do tego przyzwyczaić, ale nie do końca. Pragnęłam, by choć raz, jeden pieprzony raz, wsparł mnie. Przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Zabrał gdzieś i razem byśmy spędzili ten czas. Brakowało mi tego. Kiedy byłam mała, było tak. Czy to złamałam sobie coś, czy nie poszło mi na sprawdzianie. Zabierał mnie i mamę w jakieś miejsce. Czy to do kina, na lody, lodowisko. Zawsze gdzieś. Nie pozwalał mi się smucić. Nikomu z najbliższych mu. Teraz też tak jest, chyba. Nie pozwala się smucić Nikol, robi wszystko, by była uśmiechnięta. Jest dla niego ważna, a ja nie mogę się z tym pogodzić. Nie mogę znieść, że tak łatwo umiał zastąpić sobie mamę. Razem z tym wyrzucił też mnie. Stałam się dla niego tylko kulą u nogi. Sama ta myśl bolała. Cholernie bolała.
Powieki zaczęły robić się coraz cięższe aż w końcu się zamknęły.





Kolejny dzień, w którym walczę o to co mi się należy. A wszystko zaczęło się siedemnaście lat temu. Od śmierci mojego ojca – a raczej jego testamentu. Zostałem w nim całkowicie pominięty – a bardziej precyzując to zastałem usunięty z niego. Dobrze pamiętam co było w nim napisane. Byłem wtedy przy moim ojcu, gdy to pisał. Co prawda byłem mały, miałem z dziesięć lat, może więcej, ale pamiętam mniej-więcej co było tam zapisane. Pamiętam jak do mnie mówił. Siedziałem mu wtedy na kolanach, a on pisał. Pamiętam co tam było. Może nie całkowicie, ale to co mnie obowiązywało zapamiętałem. Nieraz mam wrażenie jakoby, to było wczoraj.

Jest zimowy wieczór. Chciałem się z kimś pobawić, lecz żadne z rodzeństwa nie chciało. Może tata coś ze mną porobi. Skradłem się do jego pokoju. Uchylając drzwi skrzypnęły.
- Chcesz się pobawić? - spytał się mnie wiedząc po co do niego przyszedłem. Uśmiechnął się do mnie, ale nie tak jak zawsze. Od śmierci mamy już nie uśmiechał się tak. Jego uśmiech był pusty. - Na tę chwilę jestem zajęty, ale jak skończę to coś razem porobimy – przytaknąłem mu na te słowa.
Wszedłem do pokoju i zamknąłem drzwi, by po chwili podejść do mojego ojca. Pisał coś. Mój wzrok wędrował to na biurko, to na niego. Po chwili spojrzał na mnie, jakby wiedział o co mi chodzi, wziął mnie na kolana. Spojrzałem na kartkę i chciałem zadać pytanie, lecz on mnie wyprzedził z odpowiedzią.
- To jest testament.
- A po co go piszesz?
- Żeby po mojej śmierci nie było problemu z majątkiem – zatrzymał się, żeby kontynuować. - Nie wiem ile mi jeszcze czasu zostało, ale zawsze dobrze go spisać. Nie chcę, by później, żebył jakiś konflikt był. Po moim odejściu dostaniesz ….

Ze wspomnień wyrwał mnie znajomy głos.
- Niedługo przybędzie – i tyle mi wystarczyło. Na te słowa uśmiechnąłem się do siebie. Wiedziałem ci to oznacza. Teraz sprawiedliwość nastąpi, dostanę to co miałem, a wola ojca wypełni się.
Oh, mojo kochana Alicjo, już nie mogę się doczekać. Moja malutka, Alicjo.




OD AUTORA: Jeśli ktoś wytrwał do końca to podziwiam! Początek załamuje, ale potem już lepiej. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Może teraz trochę nudnawo, ale z czasem będzie ciekawie. ;3  Do następnej notki! ;3